Wigilijne problemy na lotniskach
znałem do tej pory tylko z telewizyjnych reportaży. Każdego roku w programach
informacyjnych mówiono o setkach ludzi, którzy bożonarodzeniowy wieczór spędzą
na terminalach, w oczekiwaniu na poprawę warunków atmosferycznych. 24.12.2012
r. niebo nie wskazywało na to, że nie polecimy. Słońce mocno dawało się we
znaki, a nad Denpasarem nie widać było ani jednej, najmniejszej
chmurki. A jednak.
24.12.2012, lotnisko na Bali |
Godzinę przed zaplanowanym wylotem
stawiliśmy się do odprawy. Pani z uśmiechem na twarzy powiedziała, że dzisiaj
nie polecimy, bo nasz lot został anulowany. Ciekawa rzecz, bo na ekranach
informacyjnych nic takiego nie widniało, co więcej, na wejście na pokład
naszego samolotu czekała już nasza koleżanka, która w Denpasarze miała
przesiadkę, więc nie musiała w stolicy Bali, po raz kolejny się odprawiać.
Niestety na ten argument, usłyszeliśmy od stwarda, że nasza znajoma oszukuje,
bo samolotu nie ma. Wszyscy pracownicy linii lotniczych, w których zakupiliśmy
bilety, kłamali w żywe oczy, że lot został odwołany i że wyświetlacze są
popsute. Zrobiła się ogromna awantura. W końcu pani z obsługi linii lotniczych
zaprosiła mnie na osobistą rozmowę do biura – przekonał ją fakt, że mamy za
bramkami Adę, czyli niezbity dowód na to, że lot się odbędzie. Wytłumaczyła mi,
co się stało i dlaczego ludzie są oszukiwani. Jej argumentacja była tak
niedorzeczna, że nawet nie będę jej tutaj przytaczał. Mniejsza o to,
powiedziała, że ja i Monika boarding passy dostaniemy, ale żeby nikomu nie
mówić… Ciężko nikomu nie powiedzieć, skoro 30 awanturujących się ludzi wielu
nacji, uważnie się przyglądało gdzie się idzie i z kim rozmawia. Po dwudziestu
minutach, dostałem wymięte, przez zestresowaną pracownicę linii Merpati, karty
pokładowe – oczywiście ukradkiem. Udaliśmy się na pokład samolotu – najmniejszą
maszyną latającą, jaką kiedykolwiek leciałem.
W Labuan Bajo, na wyspie Flores,
przywitał nas deszcz i zamknięta na kłódkę brama wyjściowa z lotniska. W tym
przypadku ciężko mówić o jakimkolwiek terminalu, bo całość to jedna sala, a
nadawane bagaże odbiera się osobiście tzn. łapie się swoją walizkę, kiedy ta
jest wyrzucana z samolotu. Biali się zaczęli awanturować to i kluczyk do kłódki
się znalazł. Dlaczego tak nas przetrzymano i niechciano wypuścić? Może chcieli
za nas otrzymać sowity okup, kto tam ich wie..
Labuan Bajo to zupełnie inne
miasto, niepodobne do żadnego odwiedzonego przeze mnie w Indonezji. Kolor skóry
mieszkańców jest ciemniejszy niż na Jawie i Bali. Ich oczy są bardziej dzikie,
a domy i ulice brudniejsze i uboższe. Znaleźliśmy jakieś zakwaterowanie i
poszliśmy na wigilię – królem wieczoru został ryż podlewany mlekiem kokosowym i
przyprawiany tumerkikiem. Było pysznie. Zdziwiły nas tylko ceny w jadłodajni,
mimo otaczającej nas niezamożności, były one wysokie.
W pierwszy i drugi dzień
świąt królowały ryby – żywe i bynajmniej nie na talerzu, a w najczystszej
wodzie świata (no dobra, w Polsce są czystsze, ale za to 40 procentowe).
Snorkling i podziwianie świata podwodnego wynagrodził brak karpia i barszczu z
uszkami. Pływanie na otwartym morzu bez koszulki okupiłem poparzeniem pleców,
które leczę do teraz. Mimo to obserwowanie koralowców i kolorowych stworków w
okolicach wyspy Bidadari zaliczę do najpiękniejszych wspomnień z Indonezji.
Z racji tego, że Flores to
najbardziej katolicka wyspa archipelagu, w Boże Narodzenie mogliśmy odwiedzić
tamtejszy kościół. W drodze do niego, w wiosce, zaskoczyły nas prowizoryczne
ozdoby np. lampki na płotach wykonane z plastikowych kubeczków i żarówek oraz
prymitywne szopki. Nie zabrakło też choinek. Zobaczyć bożonarodzeniowe elementy w otoczeniu tropikalnej
roślinności, przy temperaturze wynoszącej 40 stopni Celsjusza
to był dla mnie wzruszający moment. Poczułem tęsknotę za tym całym polskim
ambarasem związanym ze świętami, za domową krzątaniną i zapachem wypieków, za
smakiem opłatka z miodem, podawanego przez tatę na początku wigilijnej
wieczerzy. Za rodzinną atmosferą.