Samolot z Balikpapan, w którym zakończyła się nasza wizyta na Borneo był
opóźniony o blisko 1,5 godziny. Ciemne niebo, na którym z minuty na minutę,
z coraz wyższą częstotliwością pojawiały się białe rysy, zwiastowało przyjemny
lot. Grzmoty zdecydowanie zagłuszały płynące z głośników komunikaty. Atmosfera
na hali odlotów gęstniała.
W końcu wpuszczono nas na pokład. Część pasażerów od razu zamknęła oczy z
postanowieniem dwugodzinnego snu, a część, ta z mocniejszymi nerwami, wlepiła
oczy w okna i przyglądała się gromom z czarnego nieba. Lecieliśmy przez
otchłań, raz po raz rozświetlaną piorunami. Trochę jak w
ponurym szpitalnym pokoju, w którym włączono jarzeniówkę - miga, ale nie może
się wypełnić najmocniejszym światłem. Nagle przychodził grzmot – pielęgniarka z
wielką strzykawką i lekarz z połyskującym skalpelem – wtedy jasność ogarniała
całe pomieszczenie. Lekarz chowa się za parawanem, pielęgniarka napełnia
strzykawkę śmiertelnym specyfikiem – kabinę samolotu ogarniała ciemność. Nie
mija minuta, kiedy znowu pojawia się psychodeliczny doktor i opętana sanitariuszka
– piorun znowu strzelił.
Thriller zakończyły się wraz z procedurą lądowania. 30 minut później
wyszliśmy z terminalu przylotów lotniska Juanda w Surabaji. Przyszedł czas powrotu
do tymczasowego domu – Highpointu.
Każde lotnisko, dworzec, centrum handlowe,
zresztą podobnie jak w Polsce, ma zawarta umowę na taksówki. Jedna
korporacja zajmuje miejsca tuż przy wyjściu, pozostałe tłoczą się w peletonie kilkanaście
metrów dalej, na gorszych pozycjach. Wygodni i bardziej majętni wybierają te
tuż przy wrotach terminali, a ci z mniejszą zasobnością portfeli te dalsze –
tańsze samochody.
Juanda Airport Taxi to te droższe, zazwyczaj bezlicznikowe samochody, które
klientom podają wygórowane ceny, ale zabierają ich zaraz po wyjściu z lotniska.
Kierowcy tych pojazdów nagabują, zapraszają do swoich aut szczególnie
tłumnie. Oczywiście nawet nie wspominają zmęczonym podróżą, że nie zamierzają
włączyć taksometrów. Po 5 miesiącach w Indonezji, znamy większość naciągackich
sztuczek - zawsze odchodzimy parenaście metrów dalej i korzystamy z usług naszej, ulubionej korporacji, sygnowanej niebieskim ptaszkiem (BlueBird).
Podobnie chcieliśmy zrobić tym razem.
Zauważyliśmy że z BlueBird’a właśnie ktoś wysiadał i taksówka będzie wolna.
Podbiegliśmy, wrzuciliśmy bagaże i powiedzieliśmy gdzie chcemy pojechać.
Kierowca chciał już ruszyć, kiedy do okna podbiegł taksówkarz „lotniskowej korporacji” i powiedział mu, że ma nam nakazać opuszczenie pojazdu. Za bardzo
nie chcieliśmy tego robić. Po pierwsze cenimy sobie samochody i kierowców
niebieskiego ptaszka, po drugie nie chcieliśmy płacić więcej za trasę, a po
trzecie, niby, dlaczego mamy się przesiadać do auta takiego
niesympatycznego kierowcy. Okazało się, że jesteśmy jeszcze na terenie, gdzie
inne taksówki – nielotniskowych korporacji mogą tylko wysadzać pasażerów, a
zabierać już nie. Ustaliłem z kierowcą w niebieskiej koszuli, że jeszcze trochę odejdziemy i zabierze nas już z ulicy. Nasz BlueBird odjechał kawałek i czekał
na nas. Za nim ruszyły dwie „lotniskowe”. Strąbiły go niemiłosiernie – taksówkarz nie miał wyjścia – wystraszony musiał odjechać bez nas.
Przeszliśmy kolejne
metry i w ciemności wypatrywaliśmy (już na ulicy) niebieskiego samochodu. Upłynęła
chwila i na horyzoncie pojawił się niebieski ptaszek. Pomachaliśmy, szybko
zapakowaliśmy się do środka i ruszyliśmy. Nie odjechaliśmy 100 metrów, kiedy z
prawej strony naszego samochodu, zaczęła w nas wjeżdżać „lotniskowa taksówka”. Dosłownie,
bez skrupułów, samochód zepchnął nas na betonową bandę. Nasz kierowca zahamował i
starał się zmienić pas na prawy, tak żeby mieć „lotniskową” po lewej stronie. Nie
zdążył do końca wykonać tego manewru. Po naszej prawej stronie, pojawiła się
kolejna znienawidzona taksówka i znowu, prawie doprowadziła do zderzenia. W tym
momencie nie mieliśmy w ogóle możliwości do manewru. Na domiar złego, przed
naszą maską pojawił się trzeci samochód „lotniskowej”. Kierowcy znienawidzonych
taksówek wyszli z samochodów. Jeden otworzył drzwi naszego kierowcy, drugi usiadł
na miejscu przedniego pasażera. My siedzieliśmy z tyłu. Trzeci taksówkarz chwycił za klamkę od strony M. i kazał nam wysiadać. Nasz kierowca został wyszarpany
i pobity przez dwóch kierowców Juanda Taxi Airport. Zabrano mu kartę wjazdową
na teren lotniska, potargano koszulę. Rozpoczęła się awantura i bójka.
Powiedziałem, że z taksówki nie wysiądziemy – nie mieliśmy zamiaru ryzykować życia
jazdą z takimi kierowcami. Krzyki naszego taksówkarza spowodowały, że ktoś się
zatrzymał na pasie w przeciwnym kierunku. Jednak przestraszeni całą sytuacją ludzie bardzo szybko odjechali. Kiedy tylko osiłki
z „lotniskowej” wygramoliły się z naszego samochodu, zestresowany i obłożony
kilkoma mocnymi ciosami kierowca, prędko zamknął drzwi i bez cienia zwłoki
odjechał. Chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się w naszym „domu”.
Z dżungli borneańskiej powróciliśmy do dżungli miejskiej – dużo bardziej
niebezpiecznej.
miejska dżungla |
o faaaak... respect dla bluebirda