Do Yogyakarty pojechaliśmy
pociągiem w piątkowe popołudnie. Tym razem, o dziwo, mieliśmy dużo miejsca na
nogi, więc dosyć komfortowe warunki jak na Indonezję. Mało tego, od samego
początku mogliśmy się oprzeć o zagłówki foteli, bo w odróżnieniu od pociągu do
Banyuwangi, te były skórzane i czyste. 4,5 godzinna podróż z Surabaji do
Yogyakarty zleciała na oglądaniu filmów o walkach samurajów (Indonezyjczycy uwielbiają
kino pełne kopani i strzelanin).
Dworzec w najbardziej studenckim
mieście Jawy zaskoczył nas schludnością i czystością. Znaleźliśmy na nim wszystko,
czego w podróży najbardziej potrzeba (czyt. sklep i toaleta). Niespodzianka spotkała
nas przy okienku informacji kolejowej: łamanym indonezyjskim próbowaliśmy się
dowiedzieć, od której godziny są otwarte kasy, aby kupić powrotny bilet. Na to
pan w informacji zażenowany: „Sorry guys, i don’t undarstand, can you speak
english?” Z jednej strony byliśmy zmieszani i zdziwieni, ale z drugiej strony w
końcu mogliśmy się z kimś dogadać po angielsku.
Po przejściu zadaszonego pasażu
dotarliśmy do najsłynniejszej ulicy w Yogyakarcie – Jalan Malioboro. Mimo
późnej już godziny (około 21) tętniło na niej życie. Tysiące osób przepychało
się, krążyło od jednego do drugiego batikowego stoiska. Nie miały też końca
odgłosy targowania się. Obok straganów stały rzędy zaprzęgów koni i beciaków.
Panowie w trójkątnych czapkach, przekrzykiwali się nawzajem i zaczepiali
przechodniów, aby ci skorzystali z transportowych usług
Jalan Malioboro |
Miejsce do spania znaleźliśmy
niedaleko dworca i Malioboro, przy Jalan
Sosrowijayan. Ta ulica to turystyczna oaza – dużo: białych twarzy, restauracji,
warungów, hoteli, losmenów i guesthousów. Pomiędzy Jalan Sosrowijayan a Jalan
Pasar Kembang powstały dwie wąskie, ale niezwykle kręte uliczki o
symptomatycznych nazwach Gang Satu i Gang Dua. Tworzą one labirynty pełne knajpek,
pokoi do wynajęcia, przydomowych pralni, biur podróży, punktów masażu itp.
Dosłownie budynek obok budynku. Mam wrażanie, że budowano je, nie zastanawiając
się nad tym czy do danego domu w ogóle będzie można dojść. Dopiero powstałe
przestrzenie pomiędzy kolorowymi ścianami stworzyły wąskie dróżki, prowadzące
do poszczególnych kamieniczek. Krótko mówiąc powstało niezwykłe miejsce,
którego klimat jest niepowtarzalny i uroczy. Pamiętacie „Testosteron”
Saramonowicza i Koneckiego, w którym to Robal (w tej roli Tomasz Kot) był w
potrzebie i musiał pokonać kosmiczną trasę w drodze do toalety? Mniej więcej
tak, a może i bardziej zawile tłumaczono nam jak dotrzeć do naszego
guesthouse’u – La Javanaise. Przemili właściciele i fantastyczne
naleśniki z prawdziwymi bananami (a nie jakimiś tam „europejskimi”) na śniadanie
to zalety tego miejsca. Minusem były karaluchy, ale tutaj to standard i do
stawonogów trzeba przywyknąć.
Inna sprawa, że wśród Gangowych
zakrętasów można od czasu do czasu napotkać jakiegoś szczura, ale jeżeli nie
chce się płacić za pokój więcej niż 15$ za noc, to niestety.
Turyści zwiedzający Yogyakartę na
swojej drodze, oprócz wyżej wspomnianych gryzoni, mogą spotkać naciągaczy zachęcających
do odwiedzenia batikowych pracowni, które ostatecznie okazują się zwykłymi,
sklepowymi witrynami. Po wejściu do zapowiadanej „galerii” naciągacz bierze
swoją prowizję od właściciela sklepu, a ten za wszelką cenę próbuje wcisnąć
towar turystom..
W samym sercu Yogywakarty
znajduje się największa jej chluba. Kraton, czyli sułtański dwór, został wzniesiony
przez Hemengkubuwona I w 1756 roku. To swoiste miasto w mieście kryje w sobie
wiele ważnych, z punktu widzenia Indonezyjczyków, miejsc m.in. muzeum
Hemengkubuwona X, który oznajmił, właśnie w Kratonie, dymisję prezydenta
Suharto w 1998r. Zbudowany na osi północ – południe (stanowi przestrzeń
oficjalną i ceremonialną) i wschód – zachód (tam zawiera się część prywatna i
święta) sułtański pałac to nie tylko duchowe i królewskie centrum Yogyakarty,
to także miejsce, gdzie pielęgnowane są jawajskie tradycje związane z literaturą,
tańcem, teatrem i muzyką. Malutkie uliczki, które przecinają Kraton, tętnią
życiem i sztuką – mnóstwo tam kobiet barwiących tkaniny i mężczyzn skrupulatnie
wykonujących lalki do słynnego teatru cieni – wayang kulit, który co miesiąc,
pod bramy Kratonu, przyciąga tłumy osób spragnionych artystycznych wrażeń.
teatr cieni |
wytwórnia lalek |
Taman Sari -wodny pałac sułtana |
za bramami Kratonu |
Yogyakarta to synkretyzm. Z jednej
strony niezwykle europejska – większość mieszkańców świetnie porozumiewa się w
języku angielskim, a z drugiej, dzięki Kratonowi i jego żyjącej legendzie jest tradycyjna,
spokojna i pełna duchowości. Całość uzupełniają mieszkańcy, wiadomo niektórzy
nastawieni na oszukanie białych, ale większość z nich to mili, uśmiechnięci i
uczciwi ludzie. Summa summarum, kompletne miasto ta Yogyakarta.