Buchający dym z krateru wulkanu
Bromo, przypomina, że święta góra ludu Tengger ( tak samo nazywa się kaldera, w
której znajduje się wulkan) wciąż żyje i z czasem znowu wyleje z siebie gorącą
lawę. Ostatnia erupcja miała miejsce w styczniu zeszłego roku, więc biorąc pod
uwagę wiek Bromo (820 tys. lat) chwilę temu. To tak jakby ktoś w moim wieku (22
lata) przed niespełna półgodziny zrobił zakupy w osiedlowym sklepie – prawda,
że niedawno?
Z racji tego, że wulkaniczny
krajobraz chcieliśmy zobaczyć wraz z pierwszymi podrygami wschodzącego słońca, z
Surabaji musieliśmy wyruszyć przed północą. O 3 nad ranem byliśmy w Cemoro
Lawang, malutkiej, górskiej wiosce, gdzie w towarzystwie milionów much można
zjeść jakieś noodle zalane wrzątkiem, albo wypić kopi susu (kawa z mlekiem),
czy teh panas (gorąca herbata). Wracając do tych latających, strasznie
dręczących uszy i oczy stworzeń to niektóre jeszcze balansowały w powietrzu,
ale przeważały te będące w stagnacji - przyklejone do lepkich butelek z bardzo
słodkim syropem i otłuszczonych opakowań tutejszych chipsów. Dziwne, bo
mieszkańcy Cemoro Lawang, bynajmniej nie wyglądają na pasjonatów i hodowców
owadów. Ich głównym zajęciem jest sprzedawanie ciepłych czapek i rękawiczek,
które są niezbędne podczas wulkanicznej, nocnej wyprawy oraz pobieranie opłaty
za toaletę.
Temperatura w tym górskim
miasteczku oscylowała przy 5oC. Porównując z 35 oC w
Surabaji to różnica spora i nie ukrywam, że odczuwalna. W Cemoro Lawang było po
prostu zimno. Pozakładaliśmy, co mieliśmy, polary, kurtki, czapki i rękawiczki
(kto nie miał ten kupił), czołówki na głowę, latarki w dłonie i ruszyliśmy
zdobyć punkt widokowy – Gunung Penanjakan (2770 m n.p.m.) – wulkan
który, położony jest najbardziej na zachód w obrębie kaldery Tengger.
Marsz po grzbiecie wulkanu,
przypominał spacer w ciemności po pustyni. Niezbędnym wyposażeniem są maski
zakrywające nos i usta, bez nich w takich warunkach człowiek jest jak bez tlenu
w kosmicznej przestrzeni. Wulkaniczny pył tworzył gęstą mgłę, widoczność
podczas wędrówki była znikoma – światła latarek, ludzkie oczy dostrzegały, co
najwyżej z dwóch, trzech metrów. Miękkie podłoże zapadało się pod każdym
kolejnym krokiem, a całego zadania nie ułatwiali także miejscowi naganiacze,
którzy ze swoimi końmi podążali jak cienie za turystami, licząc, że choć jeden
się zmęczy i będzie chciał wykorzystać wychudzonego, ledwo widzącego rumaka..
Na szczycie wulkanu Penenjakan
poczekaliśmy do obudzenia się Słońca. Piękny intensywnie czerwony okrąg zaczął
pojawiać się na horyzoncie około 4:45. Z minuty na minutę czerwień słabła,
zmieniała się w pomarańcz, aż w końcu stała się mocno żółta.
w oczekiwaniu na wschód Słońca |
Miało to również
odwzorowanie w wulkanicznym pejzażu. Stożki, od najdalej położonego Semeru
(najwyższy szczyt Jawy – 3676
m n.p.m.), przez Kursi (2581 m n.p.m.), aż po Bromo
(2392 m
n.p.m.) i Batok (2440 m
n.p.m.) tworzyły kolorową scenerię, która zmieniała się, w zależności od barwy wyłaniającego
się zza gór Słońca. Pośród barwnego widoku, unosił się dym z krateru wulkanu
Bromo – najniższego w całej kalderze, ale budzącego respekt i podziw. Apetyt na
dotknięcie żyjącej góry własnymi stopami rósł z każdą kolejną minutą
podziwiania krajobrazu.
widok na kalderę Tengger |
Słońce już świeciło w pełni,
kiedy schodziliśmy z Penanjakan – do tej pory najwyższego górskiego szczytu,
jaki w życiu osiągnąłem.
Obszar kaldery Tennger to nie
tylko wulkaniczne stożki. W jego granicach znajdują się także piaskowe, a w
zasadzie pyłowo – ilaste, pustynie i sawanny. Trawy, zarastające już nieczynne wulkany i przestrzenie pomiędzy
nimi, tworzą zielone terytoriom, kompletnie odmienne od, raczej przypominających
księżycowy widok, czynnych wulkanów i pustyń. Rozciągające się na wiele
kilometrów barwne tereny dały nam energię do rozpoczęcia wspinaczki na krater
Bromo.
sawanna |
i pustynia |
Podejście samo w sobie nie jest trudne,
jednak wiejący w tym dniu bardzo silny wiatr skutecznie uprzykrzał nam
wędrówkę. Malutkie ziarenka piasku fruwały we wszystkie strony, bez zbędnego
animuszu wsypywały się do oczu, za ubrania – nie było sposobu żeby się przed
tym obronić. Wiatr kręcił kwarcowymi drobinkami – tworzyły się trąby piaskowe.
Oczy otwarte na szerokość dwóch milimetrów sprawiły, że wędrówka na wulkan
zamieniła się w spacer po omacku. Idąc przez pustynię w kierunku krateru odczuwaliśmy
bezlitośnie górujące nad nami Słońce, tak jak wcześniej w Cemoro Lawang było
zimno, tak podczas osiągania Bromo było bardzo gorąco. Najgorsze, że nie można
był ściągnąć z siebie ani grama ubrania, bo ostre kawałki piasku mogły poranić
ciało, a i nie ma żadnej przyjemności w przechadzce z gołymi ramionami po
kilkumetrowych warstwach kłębiącego się kurzu. Dlatego, w czapkach na głowie,
kurtkach, długich spodniach i traperach, w towarzystwie Tenggerczyków ubranych w
poncza i czapki uszatki oraz ich koni (tym razem również nie chcieli się odczepić
mimo stanowczego: „Nie potrzebujemy koni”) podążaliśmy pod górę.
trąba piaskowa |
lud Tengger |
Mieszkańcy kaldery i okolicznych
wiosek ubóstwiają wulkany. Wyznająca hinduizm ludność wielbi je, ponieważ dały
im schronienie podczas islamizacji Jawy. Wierzą, że Bromo jest domem
najświętszego ducha opiekuna – Joko Segera. Każdego roku podczas święta Kasada
przy czynnym wulkanie zbiera się około 200 tys. pielgrzymów, wrzucających do
krateru dary w postaci ryżu, kwiatów, kogutów. Rokroczne wydarzenia
upamietniają ofiarę złożoną przez Joko Segera i jego żonę Roro Anteng, którzy
wypełnili obietnicą złożoną bogu Hyang Widi Wasa – zepchnęli z góry swoje
dwudzieste piąte dziecko.
Ostatnim etapem wspinaczki były
bardzo strome schody. Po przejściu miliona stopni byliśmy na szczycie. Stanęliśmy
na krawędzi krateru Bromo. Z jego wnętrza unosił się biały, o mocno siarkowym
zapachu, dym. Zajrzeliśmy do wnętrza Ziemi, do otworu, z którego wydobywa się,
zabijająca i niszcząca wszystko, co spotka na swojej drodze, lawa.Stąpając po
krater ze, patrząc na gęstą, jasną smugę, poczułem, że Ziemia żyje, że w każdej
chwili może nas zaskoczyć. Bromo, Ty mój bohaterze!
krater Bromo |
Ujmujące zdjęcia , zaglądam tu często i zastanawiałam się za każdym razem co można by napisać, zawsze brakuje mi słów - chyba tylko tyle: TY NASZ BOHATERZE Mama